2018...
Święta, święta i po świętach! Zostało tylko kilka dni do końca 2018. Roku, który był rokiem innym niż wszystkie. 2018 - był pierwszym rokiem, który przeżyliśmy jako czteroosobowa rodzina. Zleciało jak z bicza strzelił!
Był to rok obfitujący w wyjazdy, choroby i ważne wydarzenia rodzinne. Mam wrażenie, że nadchodzący 2019 będzie podobny, ale może bez tego chorowania...
Zgodnie z powiedzeniem "jaki sylwester - taki cały rok" - większość 2018 przechorowałam i spędziłam go głownie z Mańką i Kubą, bo Bartek jak nie był w pracy to wyjeżdżał - jak nie delegacja do Holandii, to rejs do Danii albo po prostu przemierzał jeziora kaszubskie w ramach podtrzymania higieny psychicznej.
Ja swoje też "przebalowałam", żeby nie było, że jakaś niesprawiedliwość życiowa tu nastąpiła. W marcu wyjechałam na babski weekend z moją najlepszą przyjaciółką. Mazury były przykryte śniegiem, było zimno jak na Syberii, a hotel był tylko dla nas, bo poza personelem żywej duszy tam nie było. Co za tym szło - sauna i jacuzzi były oblegane przez nas i nasze wino! (Ja mam taką cichą nadzieję, że takie wyjazdy to staną się naszą tradycją!).
Pozostając w temacie najlepszej przyjaciółki, miałam w końcu możliwość "odpłacić" się za swój panieński! Słodki Jezu w morelach... jak poszłam w tango na całą noc pod koniec lipca to, kurna, chyba do tej pory tego nie odespałam. Mój 31 letni organizm jest za słaby na balangi do 6 z rana! Ale tak szczerze to bym sobie poszła na taką dziką imprezę, gdzie wariowałabym w rytmie dance oślepiona światłami stroboskopów - pech mój, że nikt z mojego otoczenia nie lubi takich klimatów ... buuu!
Wyjazdy
Gdzie to nas nie było w tym roku?!? Zjechaliśmy prawie całą Polskę i żeby było mało - pojechaliśmy z (5 miesięcznym wówczas) Kubą do Niemiec. Podziwialiśmy uroki Bawarii i świętowaliśmy I Komunię naszej chrześnicy / mojej siostrzenicy. Pięknie tam było, nie powiem. Mieszkaliśmy u mojej najstarszej siostry, w mieszkaniu z magicznym klimatem (jak na dom wróżki przystało), a za oknem paradowały konie. Bardzo fajny wyjazd!
W drodze do Niemiec, na chwilę, odwiedziliśmy Poznań. Spacerowaliśmy po starówce, Mania zachwycała się koziołkami, i napchaliśmy się po korek dobrym jedzonkiem.
Natomiast w drodze powrotnej nocowaliśmy we Wrocławiu. W połowie trasy dostaliśmy telefon z hotelu, w którym mieliśmy się zatrzymać, z informacją, że Pani recepcjonistka widzi, iż podróżujemy z maluszkiem więc ona nam nie da tego pokoju, który był zarezerwowany, tylko otrzymujemy dwupokojowy apartament dla naszej wygody. Nie spodziewaliśmy się tego! Najwidoczniej mama czuwa tam u góry i w dalszym ciągu nas wspomaga na swój sposób 💓
We Wrocławiu spędziliśmy cały kolejny dzień. Maszerowaliśmy w poszukiwaniu krasnali, które Mania wynajdywała z ogromną radością. Kiedyś jeszcze tam wrócimy, bo podobało nam się niezmiernie, a do zwiedzania zostało całkiem sporo.
Jak co roku, wiele razy zajeżdżaliśmy na Kaszuby żeby pomoczyć dupki w okolicznych jeziorach i zjeść rybkę utopioną w tonie tłuszczu. Ośmieliliśmy się również zabrać Kubę na jacht. Przez cały weekend pływaliśmy po Wdzydzach. Nocowaliśmy zarówno na wyspie, jak i w marinie. Lekko nie było, ale daliśmy radę. W przyszłym roku spróbujemy wypłynąć na dłużej. Metodą małych kroczków wprowadzimy Kubę w ten nasz żeglarski świat! Brakowało mi większej ilości wypadów na jacht, bo od kilku dobrych lat pływamy kilka razy w ciągu wakacji i stało się to naszą małą wakacyjną tradycją.
Wakacje spędziliśmy w malowniczym zakątku Mazur. Tydzień w agroturystyce zaliczamy do jednego z najlepszych wyjazdów urlopowych. Taplaliśmy się w jeziorach i rzece. Wybraliśmy się w rejs po okolicy. Mania z Bartkiem wyskoczyli na spływ kajakowy. Odwiedziliśmy park dzikich zwierząt w Kadzidłowie, stadninę rodziny Ferensteinów w Gałkowie, był też krótki wypad do Mikołajek. Mańka spadła z konia, ja gniłam na hamakach, Kuba wcinał trawę, Stary robił pyszne kanapki z serkiem krowim od właścicieli agroturystyki. Było pięknie!
Poniosło nas też do Łodzi, Torunia, Elbląga, Rzucewa i Pucka. Dopiero teraz widzę jak nas nosiło w tym roku, aż boję się kolejnego, który zaczniemy od wyjazdu do Norwegii.
Wydarzenia
Trochę się działo w 2018. Zaczęło się od wspomnianej wcześniej Komunii. Kolejnym ważnym dla nas wydarzeniem było ukończenie przedszkola - mała dziewczynka zakończyła 3 letni okres życia spędzony w ukochanej placówce. Była tak okrutnie przejęta, że kilka nocy przed zakończeniem roku nie mogła spać, zdarzało się, że płakała. Serce mi pękało i śmiem twierdzić, że przeżywałam to równie mocno co ona. Na początku września Marysia rozpoczęła nowy etap, jakim jest zerówka. Nowa Pani, nowa placówka, ale na szczęście sporo znajomych w jednej grupie i co najważniejsze - ma swoją najlepszą przyjaciółkę u boku. Radzi sobie pięknie. Jesteśmy z niej bardzo dumni. Widzimy jak się rozwija, jak się zmienia. Najbardziej zaskoczyła nas jej miłość do matematyki. Taki mały bąk, a liczy jak stara! Nie wiem po kim ma takie zdolności, bo my mamy z majzą tyle wspólnego co z baletem!
Niestety w 2019 będziemy ponownie zmieniać placówkę. Marysia będzie szła do nowo wybudowanej szkoły, w której rejonie nas umieścili.
Chrzciny Kuby, były kolejnym ważnym wydarzeniem w naszym rodzinnym życiu. Były podwójnie wyjątkowe, ponieważ Kubę chrzcił... jego własny wujek! Wujek robił to pierwszy raz więc możemy stwierdzić, że kopnął nas zaszczyt.
W listopadzie świętowaliśmy 1 urodziny Kuby. Goście dopisali, było gwarno i wesoło. Zabrakło tylko chrzestnych i za karę będą nas mieli przez tydzień na głowie w lutym :p
Grudzień zleciał nerwowo i chorobowo. Pierwszy raz, odkąd mieszkamy na naszej wsi, organizowaliśmy wigilię dla mojego taty, teściów, szwagra i mojego siostrzeńca. Nerwy, zmęczenie i choroba doprowadziły mnie do załamania i z bezsilności ryczałam na środku kuchni godzinę przed przyjazdem gości. Moim największym wsparciem okazała się Marysia, która pięknie nakryła stół i przygotowała tyle ile była w stanie. Moja najwspanialsza!
Oprócz urodzin Jezusa, świętowaliśmy oczywiście 6 urodziny królowej naszych serc.
Dostała wszystko co sobie umarzyła, z tym tortowym koniem na czele.
P.S. Jeśli usłyszycie o orce w aqua parku w Redzie to nie będzie oznaczało to nowej atrakcji w tym przybytku - to będę ja... spełniająca marzenie córki o wyjeździe do tego miejsca, co to w nim rekiny pływają...
2018 przeczołgał nas chorobowo. Styczeń witałam z potężną gorączką, antybiotykiem i zapaleniem krtani. Do tej pory jestem chora średnio co dwa tygodnie. 2019 zacznę od realizowania zyliarda skierowań, bo bez celu mi ich nie wystawili... Może to pomoże mi w pełni dojść do zdrowia.
Poza moimi chorobami, do wiwatu dały nam dzieciaki. Zaliczyliśmy kilka zapaleń oskrzeli, wylądowaliśmy w szpitalu z zapaleniem płuc u Kuby, były zwykłe gile, była trzydniówka, angina, straciłam głos na tydzień i jeszcze inne ciekawostki...
Kuba ze względu na to, że urodził się z zapaleniem płuc ma sporo problemów z nawracającymi zapaleniami. To i kilka innych czynników sprawia, że chłopak nie nadaje się do żłobka. Nie wróciłam do pracy i nie wrócę pewnie przez jakiś czas. Nie ma takiej potrzeby, to raz, a dwa razem z Bartkiem nie chcemy go oddawać, bo to zwyczajnie nie ma sensu. Iść do roboty po to żeby zaraz machać L4? Słaby scenariusz i dla mnie i dla potencjalnego pracodawcy. Ciechocinek będzie jednym z naszych celów w nadchodzącym 2019. Lekarze twierdzą, że to młodemu nie zaszkodzi, a może wręcz pomoże.
Ten rok przeczołgał mnie zarówno fizycznie jak i psychicznie. Młody okazał się zupełnym przeciwieństwem Mani i daje mi popalić tym, że jest cycusiem mamusi i mogę funkcjonować w pełni tylko kiedy śpi. Ciągłe chorowanie nie ułatwia mi życia. W sierpniu skończyłam 31 lat i mam wrażenie, że się sypię! Od września do ekranu czy czytania zasiadam w okularach! Po zrobieniu prawie 10 km przy odprowadzaniu i przyprowadzaniu Mańki mam ochotę umrzeć. Mało śpię, dużo robię i ma to odbicie na moim organizmie. No cóż... Starość nie radość... młodość nie wieczność! Lata lecą, kondycha do de... Zaczynam się też zastanawiać czy z moją głową wszystko jest OK. Chwilami łapię się na takiej... bezsensowności, której nie potrafię wytłumaczyć. Często miewam koszmary. Prześladuje mnie woda, której panicznie się boje. O co tu, kurtka na wacie, chodzi? Ja się pytam!
Rok 2018 przyniósł wiele dobrego, ale i kilka zawodów. Nie ukrywam, że zawiodłam się na paru otaczających mnie osobach i ten rok zamykam smutnym stwierdzeniem, że nie można w pełni polegać na ludziach, co najgorsze na tych, których do tej pory było się pewnych w 100%.
W 2019 będę wchodzić z kilkoma postanowieniami. Chcę go zacząć i skończyć pozytywnie nastawiona. "Living my best life" - to jest moja myśl przewodnia na kolejne 12 miesięcy i chcę więcej czasu poświęcić, trochę egoistycznie, sobie! Marzy mi się, żeby życie toczyło się w kolorach tęczy i rytmie disco polo! Kurde! Ma być wesoło i pozytywnie!
Jak Wam mija 2018? Macie jakieś cele / postanowienia na nowy rok?