Czym Ty jesteś zmęczona?
"Siedzisz
w domu z dzieckiem i nic nie robisz!" - która z Szanownych Pań
usłyszała takie zdanie podczas macierzyńskiego? PALEC DO BUDKI!
Osobiście
usłyszałam te słowa zaledwie kilka razy, ale zawsze działały na mnie jak
płachta na byka. Bartek wypowiadał je akurat w takie dni, kiedy sił i rąk mi
nie starczyło żeby ogarnąć domowa rzeczywistość. "Poczekaj,
poczekaj!"-myślałam- "Przyjdzie taki dzień kiedy ja Ci to
powiem i wtedy zobaczysz jak to fajnie jest <<siedzieć w domu z
dzieckiem i nic nie robić!>>". Doczekałam się tego dnia szybciej niż
sądziłam!
Leży
Stary na zwolnieniu już drugi tydzień. Przez pierwsze dni z powodu
"gardełka i katarku" spisywał testament, żegnał się z życiem i powoli
zbijał sobie trumnę. Kiedy ta ciężka zaraza zaczęła ustępować, a siły witalne
powoli się odnawiały- Bartek obudził się w nowej rzeczywistości.
Ja w
pracy, Mania w przedszkolu. Nie miał kto posprzątać, nie miał kto podstawić
papu pod nos, nie miał kto uprać gaci. Kurz zaczął swoim ciężarem uginać
półki, w brzuchu burczy, a na tyłek nie ma co ubrać. Chciało by się zawołać:
"Kaasiaaaa! Skary i majty mi się skończyły! Zrób pranie!".
Niestety to wołanie o pomoc co najwyżej obiłoby się echem o ściany.
Kasia
grzeje tyłek na korpo-fotelu, przy korpo-biurku, popijając korpo-kawę,
wykonując swoje korpo-obowiązki. 30 minut drogi od domu. Nie usłyszy biednego
Starego bijącego na alarm. Na biadolenie przez telefon nic nie zaradzi, a kiedy
znajdzie się w końcu w domu to ostatnią rzeczą, na którą ma ochotę, jest pranie
galotów, sprzątanie, a zwłaszcza gotowanie! Czas po pracy to święty czas
przeznaczony na zabawę z dzieckiem. Jeśli do tego Kasia ma akurat na stanie
gila do pasa to prędzej zaśnie niż pomyśli o stercie koszulek i skarpet, które
się piętrzą w łazienkowym koszu. Jeśli Młoda ma w co się przyodziać, a ja mam
na stanie ciuchy podchodzące pod korpo-dreskołd to wszystko mi wisi.
Pierwszego
dnia po zmartwychwstaniu pochorobowym Stary nieśmiało umył kibel i uklepał
poduszki na kanapie. Nie zwróciłam uwagi więc sam upomniał się o pochwałkę.
"Brawo!"-mówię ze szczerym uśmiechem na twarzy-"Gratuluję!
Zhańbiłeś się myciem klozetu pierwszy raz w życiu!". Foch.
Następnego
dnia, kiedy przekroczyłam próg domu, czekał mnie opierdziel. "Nie łaź w
butach! Odkurzałem całą chatę!". Powinnam w tym momencie zacytować
jego własne "Oj tam, oj tam! Co innego miałeś do roboty przez cały
dzień?", ale się powstrzymałam.
Trzeciego
dnia, kiedy siedziałam w pracy, dostałam MMS-a. W jego treści znalazło się
zdjęcie ukazujące produkcję pulpecików. Załączono również podpis: "Robię
obiadek". Bardzo ładnie! Jest co raz lepiej.
Wieczorami
otrzymywałam skrupulatny raport czego ten chłop nie zrobił i ile czasu na to
stracił i ilu rzeczy nie zdążył się jeszcze złapać. Ja na jego miejscu
cieszyłabym się, że mógł ogarniać dom bez dziecka na głowie. Nie zdążyłam
wypowiedzieć tych myśli na głos, a tu bach! Mańka padła z gorączką i gilonem.
Teraz chłop dopiero zobaczy co to jest siedzieć cały dzień z dzieciaczkiem na
głowie! Nie będzie drzemania na kanapie przez pół dnia i siedzenia na
neciku.
Rano
ubrałam się, wyżłopałam kawę, po cichutku się ogarnęłam, pożegnałam śpiący domowy
ludek znakiem krzyża i zwiałam do pracy. Przed ośmiogodzinnym posiedzeniem w
biurze postanowiłam wstąpić do Rossmanna w ramach rozrywki. Przy kasie telefon
zaczął wyć w torbie, na wyświetlaczu uśmiechnięty Bartek. "Poczeka"-
nie mam wolnej ręki żeby podtrzymać słuchawkę przy uchu. 5 minut nie mija:
kolejny telefon. "Jaki syrop jej dać? Ile tego syropu dać? W ogóle...
jak się włącza pralkę i co tam nalać?".
Wieczorem
zastałam w domu armagedon. Kuchnia zawalona brudnymi garami, zabawki walały się
wszędzie. Dwie suszarki zawalone ciuchami od góry do dołu. Narzuta z Marysiowej
kanapy przerzucona przez kaloryfer, grzałka wyje w małym pokoju, a na kanapie
wielka plama. „Wygłupialiśmy się, gadałem
głupoty i Mańka zesikała się ze śmiechu!”. Tu nastąpiła demonstracja owych
głupot, młoda zaczęła rechotać jak nienormalna, wpadła w taką głupawkę, że jak
stała to się ze śmiechu posikała na podłogę. Stary załamał ręce, podniósł małą
i wyniósł do wanny.
Po trzech dniach na pełnych obrotach i z dzieciaczkiem w polu rażenia powalił się na łóżku i oświadczył, że nie ma na nic siły. No tak, nie zdarzyło się jeszcze mieć wszystko na raz na głowie i z bonusem w postaci przeziębionego malucha, bez opcji pomocy z mojej strony.
Jest zmęczony!
Jest zmęczony!
-Ale czym mój drogi? Przecież siedzisz cały dzień w domu i nic nie robisz?!- Pytam zatroskana.
-Cały czas coś robię! Byłem z małą u lekarza. Posprzątałem, ale Mańka znowu zrobiła bałagan. Ugotowałem obiad, ale nie zdążyłem umyć garów, bo wołała mnie do zabawy. Jak padła na krótką drzemkę to nawet nie zdążyłem usiąść, a już musiałem wstać. Zrobiłem dwa prania i je wywiesiłem! Nie uczyłem się schematów do roboty, bo nie miałem jak. O! Jeszcze na zakupach byłem!
Śmiem twierdzić, że nie prędko usłyszę zarzut o nicnierobieniu. Oj nieprędko!