Twoja Stara nie potrafi łazić!
Mojemu dziecku nie będą dokuczać wołając "Twoja Stara pierze w rzece!". Co to, to nie! Mojemu dziecku będą dokuczać wykrzykując "Twoja Stara to łamaga!".
Odkąd pamiętam, łażę poturbowana. Dwa razy z własnej winy- raz, kiedy wlazłam na wysokie drzewo i zleciałam z wysokości pierwszego piętra, bo gałąź na której stanęłam była spróchniała i pękła. Drugi, jak wlazłam na toruńskiego osiołka i pocharatałam sobie uda. Poza tymi dwoma przpadkami okaleczona łaziłam głownie przez moich krewnych. A to siostrzeniec wylał na mnie gar z wrzącą wodą, a to kuzyn przeciągnął mnie za nogę po chodniku wzdłuż całego osiedla. Ten sam kuzyn zrzucił mi też kamlot na palec u ręki. Mogę tak wyliczać w nieskończoność...
Kiedy wyszłam z podstawówy i zaczęłam uczęszczać do szkół po drugiej stronie miasta, z dala od kuzyna, nieszczęścia jakoś mnie mijały. Nigdy nie miałam jakiegoś szczególnego pecha. Do czasu...
Kiedy zaszłam w ciążę wszystko się zmieniło. Nie wiem, może jakaś klątwa na mnie spadła. W momencie, gdy brzuch był już widoczny zaczęło się potykanie, wywalanie, tłuczenie wszystkiego co znalazło się w moich łapach. Podróżowanie komunikacją miejską zawsze wiązało się z jakąś przygodą.
Stary zazwyczaj wszędzie woził mnie autem, ale nie zawsze był na miejscu. Wiadomo, praca. Kiedy był akurat w robocie, a ja musiałam udać się na kontrolę do lekarza, którego gabinet mieścił się na końcu Gdańska, odczyniałam godzinną podróż tramwajem. Wizyty wypadały przeważnie w piątki i pech dopadał mnie również w ten dzień. W pewnym momencie stwierdziłam, że nie mam co wychodzić poza mieszkanie pod koniec tygodnia.
Zaczęło się niewinnie. Jechałam tramwajem, byłam już w połowie drogi i BAM! Awaria prądu. Spoko zdarza się. Jednak wracając tramwaj ponownie stanął. Tym razem wypadek, auto wjechało na tory. Akurat w tak idiotycznym miejscu, że musiałam przekulać się spory kawałek, aby wsiąść w autobus, który dowiezie mnie praktycznie pod dom. Tu zapewne skończyłaby się moja przygoda, gdyby nie to, że w torbie odnotowałam brak kluczy! Jak wychodziłam z chaty Stary właśnie szykował się do roboty na popołudniową zmianę. Nie mam kluczy, jest godzina 16, a Stary wraca o 22:30. Bajka! Jednak szwagierek mój niezastąpiony pojechał po klucze do Starego i miał mi je podrzucić w ciągu godziny. Myślę sobie: wypadałoby kupić człowiekowi chociaż piwko w ramach podziękowania. I znowu mam pod górkę, bo bankomat nieczynny, terminale strajkują. Nie ściemniam! Pech do potęgi siódmej!
Często-gęsto miałam podobne przygody. Po jakimś czasie pech ustąpił. Aż do wczoraj...
Założenie: dojechać do chirurga, ogarnąć termin zabiegu i pojechać do rodziców. Co mogło się przytrafić? A no to, że komunikacja miejska zaczęła szwankować. Jeden autobus uciekł, drugi spóźnił się o 25 minut, po czym godzinę stał w korku. Zrezygnowałam z lekarza i obieram kierunek na rodziców. Czekają mnie dwie przesiadki. Jedna poszła gładko, a druga...
Jakim trzeba być kaleką żeby potknąć się o własne nogi biegnąc 10 metrów na autobus? Kurczę, niby zdarza się najlepszym. Jednak jeśli jesteś Kasią, nic nie jest proste. Katarzyna biegnie, potyka się o własne kopyta, pada na kolana i ręce i żeby było weselej, w takiej pozycji szoruje jeszcze metr w przód.
Gdybym stała z boku i widziała taką scenę to padłabym ze śmiechu. Jednak to ja szorowałam chodnik i to ja rozdarłam sobie spodnie, zdarłam buty i rozwaliłam telefon (który dopiero dostałam z naprawy). Phi tam, sobie pomyślicie. Nie, nie, nie! Nie takie znowu phi! Jak moja mama mnie zobaczyła stwierdziła tylko " O Jezu!", siostrzenica pęcła prawie ze śmiechu, a Stary przez telefon pytał czy mam zamiar wracać karetką? Córa moja rodzona zobaczywszy swoją pokiereszowaną Starą, wyciągnęła paluszek, nakierowała go w miejsce gdzie powinno być kolano i stwierdziła z kulturą "MAMI! BLEEEEE!". Pani aptekarka zobaczywszy moje dłonie prawie padła za ladą.
Jestem łamagą. Jutro się dobiję na rurze i faktycznie skończę u chirurga, ale nie z tym z czym powinnam.
KURTYNA!
Profile Pod Napięciem znajdziesz tu: