Kocham to miejsce, bo to jest MOJE miejsce!
Z miejscem zamieszkania jest chyba tak
jak z włosami- jak masz kręcone to chcesz mieć proste, a jak
mieszkasz nad morzem to chciałoby się mieszkać w górach.
Przynajmniej ja tak mam... i z jednym i z drugim.
Chociaż byłam w Zakopanem ponad
dziesięć razy to chcę przyjeżdżać tu nadal. Jak wyjeżdżam to
chce mi się płakać. Czuję się tu jak u siebie. Kocham te widoki
i ten klimat. Gdybym tylko miała okazję to bym się spakowała i tu
wyniosła. Mieszkałabym w pięknym drewnianym domu, hodowałabym
owce, kleiła oscypki i sprzedawała je na Krupówkach. Miałabym
wielkiego owczarka podhalańskiego i kurczę warkocza zaplecionego!
Spacery stałyby się czystą przyjemnością, bo każdy weekend
można by poświęcić na inny szlak. Piwko na Gubałówce
tankowalibyśmy ze Starym licząc to jako kolejną romantiko randkozę. Marzenie ściętej głowy...
Miałam nadzieję, że Marysia pokocha
Zakopane i Tatry tak jak ja i Stary. Mała jest zachwycona
otoczeniem, widokami i zwierzętami. Trafiło nam się świetne
miejsce noclegowe! Za jednym oknem pasą się owce, z balkonu widać
konie, krowy, pieski, a nawet króliki! Raj dla małej pasjonatki
wszelakich stworzeń czworonożnych.
Mieszkaliśmy naprzeciwko pięć lat
temu, ale z tamtego ośrodka okna wychodziły tylko na parking.
Mieliśmy to w nosie, bo i tak tylko tam spaliśmy, a dnie
spędzaliśmy na szlakach. Tym razem trafiliśmy w dziesiątkę, bo
miejscówa utrzymana w stylu Ikea-folk, a salon powalił mnie na
kolana! Trochę więcej czasu musimy spędzić w pensjonacie, bo
drzemka to drzemka- tu nie ma zmiłuj. Na dworze Młoda nie śpi, a w
samochodzie przykima zaledwie 10 min w czasie kiedy nawrócimy z
centrum na nasze małe zakopiańskie zadupsko.