Trochę jak samotna matka...
Samotne mamy- rispekt! Kłaniam się
wam nisko! Nie mam pojęcia jak to robicie, że dajecie sobie radę
same! Od jakiś 2-3 tygodni mam posmak tego co wy macie na co dzień.
Stary jest w domu z doskoku, albo w ogóle go nie ma, a to nie jest
łatwe.
Jak pisałam w poprzednim poście,
Stary wojuje na działce. Kurde, w sumie to na dwóch! Przewozi
szklarnię i ledwo trzyma się na nogach. Kto by pomyślał, że
porywa się z motyką na słońce? Niby nic- w Gdyni rozłożyć na
części pierwsze, przewieźć i złożyć do kupy w Gdańsku. Ha,
ha, ha! Weź to ogarnij pracując na trzy zmiany! Tak to się ciągnie
i ciągnie i pociągnie jeszcze z tydzień.
Mania jak rano widzi syry ojca
wystające spod kołdry to woła z radością TA-TA! Tatek! Kiedy
Stary wraca cały umorusany z placu boju to mała mysz biegnie do
niego prawie piszcząc. Szkoda mi ich. Mała chodzi cały dzień po
chacie i woła tatka, a tatek jak już się dowlecze do chaty to albo
jest podminowany, tak że bez sapera lepiej nie podchodzić, albo
pada jak długi i zasypia gdzie popadnie. Tęsknią za sobą oboje,
widzę to chociażby po tym, że Stary sam prosi czy nie może Mani
uśpić żeby spędzić z nią parę minut dłużej. Jeszcze chwila i
wszystko wróci do normy.
Każdy kto pomyślał, że działka to
sama frajda jest w wielkim błędzie. Nawet jeśli zasiejesz ją
sobie całą trawą to i przy tym się człowiek narobi. Zachciało
nam się swojego RODOS dwa lata temu. Wybraliśmy się do pobliskich
ogródków działkowych i zaczęliśmy oglądać wolne/opuszczone.
Pierwszym minusem było położenie- na skarpie. Większość
ogródków było na stromym spadzie, a te na płaskim terenie
praktycznie wszystkie pozajmowane. Płaskie i wolne były wystawione
na sprzedaż prywatnie, a właściciele za masakrycznie zarośnięte
poletka z walącymi się chatkami wołali sobie po trzy tysiące
minimum. Bóg mnie jeszcze nie opuścił żeby połasić się na
takie „okazje”. Mili Państwo, których spotkaliśmy przy bramie
pokazali nam działkę sąsiadującą z ich posesją. Chociaż na
spadzie to w miarę płaska i miała dwa poziomy. Przygarnęliśmy ją
z miłą chęcią i zaczęły się schody. Ja w czwartym/piątym
miesiącu ciąży byłam już całkiem spora i nie miałam za bardzo
jak pomóc przy ogarnianiu. Brak płota powodował, że Arisa wbijała
się na piękną działkę sąsiadów i leciała prosto w
wypielęgnowane grządki i kwiaty. Każda para rąk chętna do tyrki
była mile widziana, ale z czasem tych chętnych było co raz mniej.
Anegdotka:
Stary siedzi z moim siostrzeńcem i
mówi:
„Kacper! Wiosna idzie! Piękna pogoda! Wiesz co to
znaczy?!?”
Biedny maluch odpowiada wujkowi ze spuszczoną główką:
„Noo, kopanie na działce” :(
Nie o to Staremu wtedy chodziło,
ale i tak się uśmialiśmy. Tak, nawet mały podstawówkowy pyrdek
pomagał, chociaż po 20 minutach wolał usiąść i pobijać rekordy
w poszukiwaniu dżdżownic.
Jak urodziła się Marysia to problemem
stały się strome schody prowadzące na działkę. Postanowiliśmy
sprzedać ogródek i tego samego dnia odezwali się dziadowie
Starego. Takim trafem „odziedziczyliśmy” ich RODOS. Piękną
zadbaną i wychuchaną działkę. Nie zmienia to faktu, że musimy
przy niej zapierdzielać ostro. Dziadkowie nadal przychodzą i robią
swoje, a my nie chcemy ich zawieść. Idzie całkiem dobrze i
faktycznie fajnie jest mieć taką miejscówkę na weekendy, gdzie
można się powalić przy grillu. Dodatkowym bonusem są własne,
prywatne warzywka i owoce oraz bezpieczna przestrzeń do latania dla
Mani.
W tym tygodniu na działkozę zajrzymy
z Małą raz, w weekend. Stary robi wylewkę pod rąbaną szklarnie i
nie chcę żeby mi dzieciaka przypadkiem zabetonował.
Tak oto właśnie Stary nas zostawił
same sobie. Trochę monotonią zaczyna zalatywać, ale damy radę!
Najwyżej psychika mi siądzie od Marysiowego-pterodaktylowego
nawoływania całodziennego!
Profile POD NAPIĘCIEM znajdziecie tu: